W 2020 roku zastała mnie w Polsce epidemia wirusowa. Tam wiosną 2021 roku poznałem moją przyszłą połówkę (kobietę trzeba zaznaczyć - takie głupie czasy teraz nastały) i zamieszkaliśmy razem w Pruszkowie. Do Stanów nie miałem szansy wrócić na mojej zielonej karcie, bo wpuszczali tylko ludzi szczepionych, a ja nie miałem zamiaru się szczepić.
Na początku maja 2022 roku dostałem od Boga informację, że mam wracać szybko do USA, dając mi na powrót dwa miesiące.
Moja narzeczona zdecydowała się jechać ze mną i razem w przyspieszonym tempie szykowaliśmy się do podróży.
Choć władze USA zezwoliły na wjazd bez szczepień osobom z zieloną kartą, to jednak był spory dylemat. Otóż moja Zielona Karta praktycznie była już nieważna, po tym jak przebywałem poza granicami Stanów ponad półtora roku. Jeszcze inny problem miał Ewa, moja narzeczona, która w ogóle nie posiadała Zielonej Karty a takim osobom władze USA zezwalały na wjazd wyłącznie w sytuacji kiedy posiadają ważne szczepienie antywirusowe.
Cóż, miałem wracać, ale te przeszkody wprawiały nas w zakłopotanie. Postanowiliśmy więc sobie jakoś pomóc i załatwiliśmy certyfikaty świadczące o naszym dobrym stanie zdrowia.
Choć te restrykcje były wprowadzone na wszystkich lotniskach, to przeszliśmy bez problemu kontrole w Warszawie i Helsinkach.
Jakąś godzinę przed lądowaniem w Stanach, a dokładnie w Nowym Jorku, poczułem duże zaniepokojenie. Domyśliłem się, że mogą być jakieś problemy w urzędzie celnym. Natychmiast zacząłem działać. Poprosiłem Stwórcę i moich przyjaciół duchowych o pomoc. Poleciłem im super bezpieczne przygotowanie naszego przylotu.
Również Ewa czuła niepokój i strach a jak tylko znależliśmy się na lotnisku poprosiła mnie żebym jej tu nie zostawiał. Powiedziałem jej żeby się nie martwiła bo wszystko będzie dobrze. I tak było.
Zaraz po wylądowaniu zobaczyliśmy ciemnoskóra kobietę, pracownicę lotniska, która szuka wzrokiem kogoś w tłumie pasażerów opuszczających samolot. Kiedy znależliśmy sie już blisko niej okazało sie, że to właśnie nas szuka. Miała zapisane na kartce nasze nazwiska. Jeszcze raz upewniła sie, że to my a kiedy potwierdziliśmy, kazała nam szybko iść za nią. No i tak też zrobiliśmy.
Przyszło nam do głowy, że nasz samolot przyleciał z opóźnieniem do Nowego Jorku i że widocznie mamy mało czasu na przesiadkę na kolejny lot. Dlatego ktoś nam asystuje w sprawnym i szybkim przejściu przez lotnisko.
Podążaliśmy wiec posłusznie z tą Panią, aż dotarliśmy do odprawy celnej. Byliśmy pewni, że misja tej kobiety się skończyła na tym etapie i teraz juz sami mamy sobie dać radę. No cóż, dalej nie dało się już przyśpieszyć, bo tutaj zaczęło sie robić naprawdę tłoczno i wszyscy zatrzymywali się w kolejce do odprawy.
Postanowiłem wykorzystać ten moment i skorzystać z toalety. Zostawiłem Ewie pod opiekę swój bagaż i udałem się szybko do miejsca ulgi :)
Załatwiłem sprawę bez zbędnej zwłoki i wyszedłem z łazienki.
Już z daleka zobaczyłam wymachującą do mnie i bardzo przejętą moją narzeczoną, która robiła co mogła żeby mnie pośpieszyć.
Już po wszystkim Ewa opowiadała mi, że jak tylko się oddaliłem podeszła do niej znowu nasza "ciemnoskóra opiekunka" i zapytała gdzie jestem. Kiedy usłyszała, że w toalecie to kazała jej szybko biec po mnie, bo nie mamy teraz czasu na nic innego.
Zebraliśmy swoje bagaże i znowu ruszyliśmy posłusznie za tą kobietą. Mijaliśmy zaskoczonych ludzi stojących w kolejce. Sami również byliśmy tym zaskoczeni, tym bardziej że po chwili znaleźliśmy się przed osobnym stanowiskiem odprawy jako jedyni. Czekał tam już na nas starszy Pan i szybko, aczkolwiek bez żadnego stresu, rozpoczął odprawę.
Oczywiście pochodząc do niego, mieliśmy przygotowane dokumenty zaświadczające, że nie mamy wirusa. Jednak on powiedział, że nie chce nic innego widzieć, jak tylko nasze paszporty. Pokazałem mu moją Zieloną Kartę i tu również nie miał żadnych zastrzeżeń. Odprawa przeszła w parę minut i już byliśmy bezpieczni na ziemi amerykańskiej.
Dopiero po czasie, jak już opadły emocje, zaczęliśmy analizować, na spokojnie, co tak na prawdę się stało tam na lotnisku. Ta kobieta nie była tam przypadkiem. Czekała na nas, kazała szybko iść za sobą i praktycznie nie spuszczała z nas oka, aż do momentu końca odprawy. Asystowała nam i pośpieszała, mimo że jak się potem okazało, do naszego kolejnego lotu, tym razem do Phoenix, mieliśmy jeszcze sporo czasu.
Z pewnością pomyślisz sobie, że to był cud, ale nie. Świat duchowy jest żywy, ale tylko nieliczni uprzywilejowani mogą z niego korzystać w świecie fizycznym. To świadczy, że mam tam dobre znajomości.
|